Dziś świeży poranek, obchodzę dom jak turysta- po kilku dniach chorowania w łóżku.
Gdy organizm walczył z chorobą w ciągu kilku dni zapanował bałagan w moim domu. Zakradł się niemal w każdy kąt. Dziecięce zabawki rysunki i kredki opanowały salon, kanapa obrosła w nieposkładane ubrania, poduszki na podłodze, w hallu piętrzą się niepochowane czapki z daszkiem, torebki, buty i znaleziska.
Dziś wolny dzień i z przyjemnością niespiesznie w ciszy poranka odkładam rzeczy, gdzie ich miejsce. Dom odzyskuje swój kształt, mam ochotę w nim być, to się staje przyjemne, czuję się zadbana.
Gdy choruję, mój organizm skupiony jest na walce, nie mam sił zwracać uwagi na otoczenie, nic innego się nie liczy – tylko z zwalczenie choroby, tam idzie cała energia.
I tak samo jest, gdy walczymy ze sobą, z trudnymi emocjami, przytłaczającymi myślami.
I z jednej strony mamy siłę na urządzanie domu dopiero wówczas, gdy jesteśmy w mentalnej, emocjonalnej dobrej formie.
Druga strona medalu jest jednak taka, że zadbanie o otoczenie – choćby na podstawowym poziomie, takim jak uprzątniecie brudnych naczyń ze stołu albo z bałaganu z parapetu – może nas zasilić.
A przyjrzenie się swojemu mechanizmowi zaniedbywania otoczenia – i tym samym siebie – może być tym momentem WOW, tym odkryciem, jak funkcjonuję – w domu i życiu.
I momentem podjęcia decyzji, że chcę i mogę inaczej.
foto :Unsplash